Podarowałeś
mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszyłeś we mnie coś, o istnieniu czego nawet
nie wiedziałem. Jesteś i zawsze będziesz częścią mojego życia. Zawsze.
Janusz Leon Wiśniewski
Janusz Leon Wiśniewski
Placebo - Every you, Every me
”Frajerską miłość zesłało niebo.
Markujesz pocałunek, lecz nasza namiętność minęła.
Moje serce jest do wynajęcia, tak jak twoje ciało.
Moje ciało nie ma ochoty, choć twoje się wygina.’’ *
‘’Nie istnieje coś takiego jak miłość, istnieje jedynie pożądanie.’’ Tak mi zawsze mówiono. Nie opowiadano mi bajek na dobranoc, ani nie dawano pocałunku do snu. Od dziecka uczyli mnie pogardy do miłości i do wszystkiego co jest z nią związane. To czysta krew i władza zawsze się liczyła. To było moim mottem i tym żyłem. Nie kochałem, nie kocham i nie pokocham. Tego mogłem być pewny, a raczej mogłem aż do czasu. Dopóki ona mnie tego nie nauczyła.
-Draco? –Usłyszałem tuż koło ucha subtelny, lecz stanowczy szept.
-Pansy, przecież wiesz, że nie mam czasu. – Odparłem od razu. Nie czekając na odpowiedź ruszyłem przed siebie.
-Myślę, że na to znajdziesz. – Rzekła wpatrując się prosto w moje plecy. Zatrzymałem się, nie powiem, że mnie nie zaintrygowała. –Mam pewną propozycje. – Przerwała na chwilę by móc podejść do mnie wystarczająco blisko bym mógł poczuć jej oddech na szyi. Nie była za wysoka, więc musiała stanąć na palcach. – Zniszczysz kogoś.
-Co? –Na początku pomyślałem, że się przesłyszałem. Znałem Pansy od dziecka i doskonale wiedziałem, że takie sprawy potrafi rozwiązać sama, nie wtajemniczając mnie do nich. Co jak co, ale w tym momencie współczułem osobie która zadarła z Parkinson.
-Zniszczysz kogoś. Rozkochasz, a potem rzucisz. Potraktujesz jak zwykłą szmatę tak, aby żałowała dnia w którym się urodziła.
-Znajdź kogoś innego do tego zadania.
-Nie! To znaczy ty nadajesz się najlepiej, bo znasz się na tym idealnie. Potrafisz rozkochać w sobie każdą dziewczynę, nawet zwykłym skinieniem głowy. –Przystanęła naprzeciwko mnie, tym samym zmuszając mnie abym spojrzał na nią. Nie była brzydka. Można by rzec, że była jedną z ładniejszych dziewczyn w Hogwarcie. Jedyną jej wadą była twarz, która momentami przypominała spłaszczoną. Ale czy to było aż tak ważne?
-Kto to?
-Granger.
-Zapomnij.
-Cykasz, Malfoy? –Spytała starannie przeciągając słowa.
-Po pierwsze, nie mam czasu ani ochoty na twoje durne pomysły, mam ważniejsze rzeczy na głowie. Po drugie, nie będę paprać się w szlamie. A po trzecie, ona mnie nienawidzi, jak ty sobie to wyobrażasz? Wiesz co, lepiej nie odpowiadaj. –Stwierdziłem wkurzony. Nie potrzebowałem niczego innego na świecie niż świętej trójcy na karku. Pomyłka, nie byłem wkurzony tylko wkurwiony.
-Ojjjj Draco, przecież oboje wiemy, że potrafisz dokonać cudów. –Szepnęła uwodzicielsko, stykając swoje ciało do mojego. –Nawet tak zimna księżniczka Gryffindoru jest w stanie komuś ulec.
-Masz na myśli Weasleya? –Powiedziałem rozbawiony, podnosząc do góry prawą brew. Zobaczyłem w jej oczach błysk irytacji.
-Idźmy na układ. –Widziałem jak zaczyna robić się bezradna.
-Co proponujesz?
-Wszystko.
-Jesteś pewna?
-W stu procentach.
-Zaczyna mi się to podobać . –Nachyliłem się do jej warg by wyszeptać następujące słowa. –A jak przegrasz?
-Będę twoja. –Nie czekając dłużej przyssałem się do jej warg.
I to był najgorszy błąd mojego życia. Mogłem zdobyć coś, o czym nigdy nawet nie marzyłem, a tak straciłem to na starcie. Gdybym mógł tylko cofnąć czas, odwrócić bieg wydarzeń i wypowiedziane słowa. Poznać ją jak należy, nawet gdybym miał czekać tysiąc lat. Nie wahałbym się.
-Granger?
-Czego?
-Trochę grzeczniej, ja tu z inicjatywą wychodzę.
-Właśnie widzę. Spadaj, Malfoy.
-Już pokazujemy pazurki.
-To się nazywa system obronny przed idiotami. –Zamknąwszy książkę uderzyła nią o stół, chcąc tym samym zademonstrować swoją niechęć do konwersacji. Włosy miała jak zwykle napuszone. Widząc, że się nie poruszyłem ani milimetrem, prychnęła. Nim zdążyłem znaleźć ripostę, jej zgrabna sylwetka myknęła mi przed nosem.
-Wypadło ci to.
-Co? Co to jest? To nie jest moje.
-W takim razie od teraz jest. -Wcisnąłem w dłoń Granger kolie z czerwonym rubinem i nie czekając na dłuższą wymianę zdań zniknąłem tak szybko jak się pojawiłem. A po korytarzu rozniosło się echem moje nazwisko.
-Malfoy! Mam tego dość! Dręczysz mnie codziennie. Przez ciebie nie mogę się skupić na nauce ani na niczym innym. Mów o co ci chodzi! –Usłyszałem za sobą wrzask Granger. Odwróciłem się powoli by móc na nią spojrzeć. Szła szybkim krokiem w moją stronę. Wyglądała jak by była nawiedzona bądź też i opętana. Mógłbym stwierdzić, że prezentowała się gorzej od mojej ciotki Bellatrix. Każdy jej włos sterczał w inną stronę świata, była blada, a z oczu wydobywał się niebezpieczny połysk.
-Co tym razem się stało księżniczce? Nie przypominam sobie abym był twoim terapeutą i leczył twoje urojenia oraz choroby psychiczne.
-Ty dobrze wiesz o co mi chodzi! –Skierowała swój wskazujący palec na moją klatkę piersiową i dźgnęła mnie nim. –Przestań robić ze mnie idiotkę!
-Skąd ta pewność? –Zakpiłem, spoglądając prosto w jej oczy.
-Znów to robisz! – Ponownie dźgnęła mnie palcem. Przybliżyłem się do niej, tym samym powodując zmieszanie na jej twarzy.
-Ale co? –Uśmiechnąłem się szczerze, podnosząc prawą brew do góry.
-To!
-O to ci chodzi? –Nim się odezwała, zamknąłem jej usta w pocałunku.
-Wyglądasz koszmarnie.
-Z pewnością lepiej od ciebie. –Uśmiechnąłem się dając jej buziaka w usta. –To jak? Dziś wieczorem?
-Zobaczymy. –Odpowiedziała kokieteryjnie i zniknęła za najbliższym zakrętem.
-Dobrze ci idzie. –Usłyszałem za sobą kobiecy głos.
-A czego się spodziewałaś?
-Szybszych rezultatów. Pół roku zajęło ci pocałowanie jej.
-Ha, ha. Nie widziałem w życiu gorszej cnotki niż ta szlama. –Podszedłem do Pansy i przyciągnąłem ją do siebie.
-W takim razie, myślę, że należy ci się nagroda. –Nim zorientowałem się o co chodzi, Pansy wepchnęła mnie do pustej klasy. Nie dając dojść mi do słowa zaczęła rozpinać moją koszulę. Nie potrzebowałem więcej do namysłu, więc bez głębszego zastanowienia wepchnąłem język do jej ust.
”Frajerska
miłość jest zmienna.
Skłonna przyczepić się i zniszczyć wszystko.
Składasz usta do pocałunku, na miłość Boską.
Jeszcze nigdy nie było tak wiele do stracenia.
Poddaję się całkowicie i bezwarunkowo
Lepiej późno, niż wcale.’’
Skłonna przyczepić się i zniszczyć wszystko.
Składasz usta do pocałunku, na miłość Boską.
Jeszcze nigdy nie było tak wiele do stracenia.
Poddaję się całkowicie i bezwarunkowo
Lepiej późno, niż wcale.’’
Niewiadomo
kiedy przychodzi zakochanie. Kilka niewinnych uśmiechów może doprowadzić do
obsesji, a niewinne pocałunki do utraty zmysłów. Odkąd zacząłem ją poznawać ,
mój świat oraz sposób myślenia legły w gruzach. Przestałem myśleć racjonalnie.
Nie wiadomo kiedy zacząłem potrzebować jej obecności bardziej niż bym mógł
przypuszczać. To co czułem w środku wyniszczało mnie. Był to proces
samodestrukcji. Wiedziałem, że znalazłem się między młotem a kowadłem.
A najgorsze miało właśnie nadejść.
-Stary, skończ z tym zakładem. To cie wyniszcza. –Jak zwykle Zabini prawił mi morały przy ognistej.
-Dobrze wiesz, że nie ma już drogi powrotnej.
-Zawsze jest.
-Kocham cię. –Poczułem jej drobną dłoń sunącą po moim torsie.
-Ja ciebie też. –Złapałem jej dłoń w swoją i przyciągnąłem do ust by móc złożyć na niej delikatny pocałunek.
-Chcę aby ta chwila trwała wiecznie. – Szepnęła wtulając twarz w ugięciu mojej szyi
-Ja też, Granger.
-Mam wrażenie, że mnie oszukujesz Draco. – Pansy spojrzała w moją stronę oskarżycielskim wzrokiem.
-Granger nie jest głupia, nie da się jej oszukiwać dłużej. –Musiałem zakończyć w jakiś sposób te przedstawienie.
-Dobrze wiem, że kłamiesz! –Wrzasnęła na cały pokój wspólny, zwracając tym samym na nas uwagę, nie żeby specjalnie mnie to interesowało. –Miękniesz na stare lata, Malfoy.
-Po prostu mam dość tej głupiej zabawy. Moja Matka jest w niebezpieczeństwie, dopóki nie wykonam zadania powierzonego przez Czarnego Pana. A przez ciebie idiotko ściągam na siebie jeszcze ta przeklętą trójce Hogwartu jakbym miał mało na głowie. –Nie unosiłem głosu, ale był on tyle przesiąknięty lodem aby Pansy się wzdrygnęła.
-Ja..przepraszam. Nie powinnam. –Podeszła do mnie i położyła dłoń na moim policzku, odrzuciłem ją natychmiast. Zrobiłem to zbyt szybko, gdyż Pansy domyśliła się całej prawdy.
-Hermiono, musimy porozmawiać. Teraz.
-Nie teraz, proszę. Jestem zmęczona. Jutro to zrobimy, obiecuje. –Jej piękne brązowe oczy błyszczały w półmroku, a włosy delikatnie opadały kaskadą. Właśnie taką chciałem ją zapamiętać. Niewinną.
-Masz szczęście, że cię kocham. –I wtedy pocałowałem ją po raz ostatni.
-Granger?!
-Parkinson?
-Mam ci coś do powiedzenia. –Widząc lekceważące spojrzenie brunetki, dodała do zachęty dwa następujące słowa od których wszystko miało się zmienić. –O Draco.
-Jak mogłeś mi to zrobić?! –Usłyszałem podniesiony głos Granger. Odwróciłem się powoli ze strachem towarzyszącym w moim umyśle przed tym co mogłem zastać. Natrafiłem prosto na jej przesiąknięte bólem spojrzenie. Tak bardzo chciałem ją przytulić i powiedzieć, że to wszystko nie prawda. Ale wtedy skłamałbym ponownie.
-Myślę, że to nie miejsce na tego typu rozmowy. –Zaznaczyłem dobitnie spoglądając na gapiów, których nabywało coraz więcej na korytarzu.
-I tu się mylimy. Z tego co wiem to już wszyscy wiedzą o zakładzie. Wygrałeś, powinieneś się cieszyć, czyż nie?
-To nie tak, posłuchaj.. –Zrobiłem krok w jej stronę, a ona dwa w tył.
-Przestań! Przestań grać, że ci zależy! To wszystko było tylko grą, a ja byłam pionkiem do twojej wygranej. –Zaczęła histerycznie się śmiać. –Jaka ja byłam głupia. Bawiłeś się mną, a ja myślałam, że ci zależy. Parkinson miała racje, tobie zależy na jednym. Już wolałam jak nazywałeś mnie szlamą, przynajmniej to aż tak nie bolało. –Dokończyła szeptem. Chciała już odejść, więc spontanicznie złapałem ją za dłoń. Pożałowałem tego od razu, czując na policzku pulsujący ból. –Nie dotykaj mnie, nigdy więcej. –Jej słowa były niczym sztylet wbity prosto w moje serce. Ból, nienawiść i rozczarowanie. To wszystko znajdowało się w jej głosie. Nie mogłem zrobić niczego więcej niż patrzeć jak odchodzi.
A najgorsze miało właśnie nadejść.
-Stary, skończ z tym zakładem. To cie wyniszcza. –Jak zwykle Zabini prawił mi morały przy ognistej.
-Dobrze wiesz, że nie ma już drogi powrotnej.
-Zawsze jest.
-Kocham cię. –Poczułem jej drobną dłoń sunącą po moim torsie.
-Ja ciebie też. –Złapałem jej dłoń w swoją i przyciągnąłem do ust by móc złożyć na niej delikatny pocałunek.
-Chcę aby ta chwila trwała wiecznie. – Szepnęła wtulając twarz w ugięciu mojej szyi
-Ja też, Granger.
-Mam wrażenie, że mnie oszukujesz Draco. – Pansy spojrzała w moją stronę oskarżycielskim wzrokiem.
-Granger nie jest głupia, nie da się jej oszukiwać dłużej. –Musiałem zakończyć w jakiś sposób te przedstawienie.
-Dobrze wiem, że kłamiesz! –Wrzasnęła na cały pokój wspólny, zwracając tym samym na nas uwagę, nie żeby specjalnie mnie to interesowało. –Miękniesz na stare lata, Malfoy.
-Po prostu mam dość tej głupiej zabawy. Moja Matka jest w niebezpieczeństwie, dopóki nie wykonam zadania powierzonego przez Czarnego Pana. A przez ciebie idiotko ściągam na siebie jeszcze ta przeklętą trójce Hogwartu jakbym miał mało na głowie. –Nie unosiłem głosu, ale był on tyle przesiąknięty lodem aby Pansy się wzdrygnęła.
-Ja..przepraszam. Nie powinnam. –Podeszła do mnie i położyła dłoń na moim policzku, odrzuciłem ją natychmiast. Zrobiłem to zbyt szybko, gdyż Pansy domyśliła się całej prawdy.
-Hermiono, musimy porozmawiać. Teraz.
-Nie teraz, proszę. Jestem zmęczona. Jutro to zrobimy, obiecuje. –Jej piękne brązowe oczy błyszczały w półmroku, a włosy delikatnie opadały kaskadą. Właśnie taką chciałem ją zapamiętać. Niewinną.
-Masz szczęście, że cię kocham. –I wtedy pocałowałem ją po raz ostatni.
-Granger?!
-Parkinson?
-Mam ci coś do powiedzenia. –Widząc lekceważące spojrzenie brunetki, dodała do zachęty dwa następujące słowa od których wszystko miało się zmienić. –O Draco.
-Jak mogłeś mi to zrobić?! –Usłyszałem podniesiony głos Granger. Odwróciłem się powoli ze strachem towarzyszącym w moim umyśle przed tym co mogłem zastać. Natrafiłem prosto na jej przesiąknięte bólem spojrzenie. Tak bardzo chciałem ją przytulić i powiedzieć, że to wszystko nie prawda. Ale wtedy skłamałbym ponownie.
-Myślę, że to nie miejsce na tego typu rozmowy. –Zaznaczyłem dobitnie spoglądając na gapiów, których nabywało coraz więcej na korytarzu.
-I tu się mylimy. Z tego co wiem to już wszyscy wiedzą o zakładzie. Wygrałeś, powinieneś się cieszyć, czyż nie?
-To nie tak, posłuchaj.. –Zrobiłem krok w jej stronę, a ona dwa w tył.
-Przestań! Przestań grać, że ci zależy! To wszystko było tylko grą, a ja byłam pionkiem do twojej wygranej. –Zaczęła histerycznie się śmiać. –Jaka ja byłam głupia. Bawiłeś się mną, a ja myślałam, że ci zależy. Parkinson miała racje, tobie zależy na jednym. Już wolałam jak nazywałeś mnie szlamą, przynajmniej to aż tak nie bolało. –Dokończyła szeptem. Chciała już odejść, więc spontanicznie złapałem ją za dłoń. Pożałowałem tego od razu, czując na policzku pulsujący ból. –Nie dotykaj mnie, nigdy więcej. –Jej słowa były niczym sztylet wbity prosto w moje serce. Ból, nienawiść i rozczarowanie. To wszystko znajdowało się w jej głosie. Nie mogłem zrobić niczego więcej niż patrzeć jak odchodzi.
”Samotny
zawsze i wszędzie.
Nie ma tu nic i to właśnie mam.
Coś pożyczonego, coś niebieskiego.
Każdy ja i każda Ty.”
Nie ma tu nic i to właśnie mam.
Coś pożyczonego, coś niebieskiego.
Każdy ja i każda Ty.”
Wtedy widziałem ją po raz ostatni przed wojną.
Później był pokój życzeń, gdzie była razem z Weasleyem. Pamiętam, że wtedy
straciłem całkowicie panowanie nad sobą i zrobiłem rzecz o wiele gorszą niż
zakład z Parkinson. Rzuciłem w jej stronę zaklęcie uśmiercające, pogarszając
tym samym sytuacje w jakiej się znajdowałem. Ale gorzej być już nie mogło.
Rok po wojnie wzięła ślub, a ja nadal tkwiłem samotny z butelką whiskey pod ręką i papierosem w ustach. Wszystko przestało mieć znaczenia, a najbardziej życie bez niej. Bez Hermiony Granger, dziewczyny którą obdarzyłem miłością.
-Czemu akurat my?
-Dobrze wiesz, Draco. –Opanowanie Malfoya zniknęło w przeciągu kilku sekund i przycisnął Parkinson do ściany.
- Dlaczego Ja i Granger?
-Pamiętasz Josha? –Skinął głową na znak potwierdzenia nie przerywając jej. –Myślałam, a raczej miałam nadzieje na coś dłuższego, ale wtedy pojawiła się Granger. I czar prysł. Zerwał ze mną dla zwykłej szlamy. A ty? Rok temu, jak byliśmy jeszcze razem, zobaczyłam jak zdradzasz mnie z jakąś blond wywłoką.
-Tylko dlatego postanowiłaś zniszczyć nam życie?
-Ależ oczywiście, że nie. To miała być tylko nauczka. –Odparła i musnęła delikatnie zimnymi wargami jego policzek na pożegnanie.
********************************************************
*Placebo –Every You Every Me
Nareszcie wróciłam i wena również. Nie wiem na jak długo, ale mam nadzieje wytrwać do ferii, o ile nauka mnie nie dobije xd
Rok po wojnie wzięła ślub, a ja nadal tkwiłem samotny z butelką whiskey pod ręką i papierosem w ustach. Wszystko przestało mieć znaczenia, a najbardziej życie bez niej. Bez Hermiony Granger, dziewczyny którą obdarzyłem miłością.
-Czemu akurat my?
-Dobrze wiesz, Draco. –Opanowanie Malfoya zniknęło w przeciągu kilku sekund i przycisnął Parkinson do ściany.
- Dlaczego Ja i Granger?
-Pamiętasz Josha? –Skinął głową na znak potwierdzenia nie przerywając jej. –Myślałam, a raczej miałam nadzieje na coś dłuższego, ale wtedy pojawiła się Granger. I czar prysł. Zerwał ze mną dla zwykłej szlamy. A ty? Rok temu, jak byliśmy jeszcze razem, zobaczyłam jak zdradzasz mnie z jakąś blond wywłoką.
-Tylko dlatego postanowiłaś zniszczyć nam życie?
-Ależ oczywiście, że nie. To miała być tylko nauczka. –Odparła i musnęła delikatnie zimnymi wargami jego policzek na pożegnanie.
********************************************************
*Placebo –Every You Every Me
Nareszcie wróciłam i wena również. Nie wiem na jak długo, ale mam nadzieje wytrwać do ferii, o ile nauka mnie nie dobije xd